fbpx

Disneyland – dziecięce marzenie a rzeczywistość

23 sierpnia 2016

Urodziłam się dwa miesiące przed stanem wojennym. Gdy byłam mała w telewizji (czarno-białej oczywiście) nie było nic. Kilka lat później wraz kolorową telewizją i z Dynastią dotarł do nas Disney. Dzieciaki oszalały na punkcie przygód kaczora Donalda i jego wujka Sknerusa McKwacza, Brygady RR czy Gumisiów. Wszystko było tęczowe, wesołe i jakże odmienne od burego niemego Reksia czy infantylnego Krecika. Później doszły pełnometrażowe filmy. Tu moja dziecięca, a raczej już młodzieńcza miłość do wytwórni Disneya zapłonęła żywym ogniem i trwa do dziś. Płakałam na „Królu Lwie”, martwiłam się o los „Pioruna”, turlałam się ze śmiechu przy „Zaplątanych”, a śpiewając „Mam tę moc” wygrałabym Eurowizję. Ba! Byłam nawet z moim przyszłym mężem na randce w kinie na „Gdzie jest Nemo” 🙂 Pomijam już fascynację Kuby Zygzakiem z „Aut”, Dustym Samolotem czy nieśmiertelnym „Toy Story”.

Gdy Kubuś miał pięć lat podjęłam decyzję, że w maju wyjedziemy na cztery dni do Francji, poświęcając tam dwa dni na jakże wyczekany, wyidealizowany, bajkowy, kapiący różem Disneyland. Jak ja się cieszyłam. Moje dziecko nawet w jednej setnej nie przeżywało tej euforii co ja. O mężu nie wspominając, bo straszny z niego sztywniak 😉

Po zakupieniu biletów i przekroczeniu bram z mega euforią w sercu i na ustach nastąpiło mocne, zimne uderzenie w twarz. Chciałam bajki dostałam slumsy.

Jeśli zamierzacie tam jechać nie czytajcie dalej, bo teraz pojawią się gorzkie żale i narzekanie jak tylko ja potrafię.

Atrakcje sprzed 30 lat, wszystko stare, obdrapane. Główne atrakcje dla dzieci to filiżanki z Piękna i Bestia i atrakcje z bajki „Alicja w krainie czarów”, której nawet ja nie pamiętam. No i Piotruś Pan i słoń Dumbo! Ja nie mówię, że co wypuszczą nową bajkę to powinna stawać z nią nowa karuzela, ale obdrapana Alicja czy rozwalone filiżanki???

Do każdej atrakcji masakryczne kolejki (a nie byliśmy w sezonie! ), ale ok, każdy chce skorzystać. No ale jeśli jedna atrakcja trwa minutę i wypad to już przegięcie.

Doszliśmy do w miarę „aktualnej” bajki czyli Toy Story na którą składały się pies jeżdżący w kółko, żołnierzyki skaczące ze spadochronami (na niby oczywiście 😉 ), gdzie Kuba przespał u Bartka na rękach 1,5 godziny podczas stania w kolejce oraz strzelający laserem Buzz Astral. W sumie zabawa na wszystkich Toy Story trwała może 7 minut. Na Ratatuj 2 godziny czekania, a ponieważ Kuba się wyspał to już nie staliśmy w kolejce. Ogólnie dziecko smutne, rozczarowane i znudzone.

Jedyna atrakcja która może i była warta ponad 2 godzin stania w sznureczku ludzi to rollercoster z „Gdzie jest Nemo” gdzie wjeżdża się w ciemną przestrzeń i tak rzuca Tobą na boki przez minutę, a Ty nie widzisz dokąd jedziesz. W każdym razie Kuba był zachwycony, ja niestety mniej.

Zaliczyliśmy jeszcze kolejkę Indiany Jonesa i tu akurat plus.

Z rzeczy które były tam naprawdę fajne to parada postaci bajkowych wzdłuż głównej ulicy. Wszyscy kolorowi, roztańczeni, rozśpiewani, wielkie platformy perfekcyjnie przystrojone, księżniczki wymalowane i wystrojone jakby były nimi naprawdę, nawet Simba ryczał jak prawdziwy król 😉 . Tak, to warto było zobaczyć.

Druga część parku to Studio bez jeżdżących atrakcji, bardziej ukazująca jak sie robi filmy tj. pokaz efektów specjalnych z kolejki którą jedziesz, wizyta w „lecącej” palącej i rozpadającej się rakiecie z „Armageddon” czy pokaz kaskaderki z Zygzakiem w roli głównej. Dla mnie ten park był dużo lepszy pod względem formy i treści.

Co do sklepów to totalny wypas. Trzeba mieć worek pieniędzy, no ale to w końcu Disneyland, więc wiadomo, że jest drogo. Natomiast możesz kupić wszystko począwszy od cukierka i magnesu na lodówkę z Buzzem, skończywszy na czapkach, bluzach, butach z Zygzakiem (tak, takie kupiłam 😉 ) czy pełnym stroju wraz z peruką dla małej Elzy czy Anny. Oczywiście maskotki, breloczki czy kubeczki wręcz wysypują się na zewnątrz. Uwaga, kupiłam tam nawet miskę dla naszej Daisy z zakochanym Kundlem i Pluto 😉 . Ogólnie cały ten lukier w tych sklepikach osłodził mi trochę rozczarowanie tą bajkową krainą.

 

No ale czar prysł…

 

 

 

 

Processed with VSCO with s3 preset

 

 

 

 

 

Processed with VSCO with s3 preset

 


Anna Joniec-Bieniek

Anna Joniec–Bieniek

Nazywam się Anna Joniec–Bieniek. Z wykształcenia jestem magistrem farmacji, prywatnie mamą Jakuba. Na blogu poruszam prozdrowotne kwestie związane z dziećmi i dorosłymi. Wszystko w oparciu o fachowe wykształcenie i lata doświadczenia w aptece. Jestem też autorką kompendium profesjonalnej aptecznej wiedzy, czyli poradnika „Mama bez recepty”.


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

instagram